Efektem projektu KULTHURRA oraz codziennych kontaktów z metrem okazała się twórczość literacka
Kinga Wszołek
Idę wzdłuż peronu… Odgłos moich kroków odbija sie, jakby oprócz mnie było jeszcze tu pięćdziesiąt osób. Lecz to tylko wrażenie, jestem tu sama. Na tablicy monotonnie pojawia sie i znika godzina. Siadam na ławce i czekam na pociąg. Ma przyjechać za dwie minuty. Ludzi na stacji przybywa.
W końcu z tunelu wylania sie pędzący pociąg. Gdy zatrzymuje sie, okazuje sie, ze jest to najnowszy, nieposiadający wagonów. Gdy wsiadam do niego, opieram sie o drzwi… Czeka mnie długa podróż, wiec postanawiam przejść cały pociąg, od końca do początku. Wszystkie miejsca są zajęte. Ludzie z ponurymi minami patrzą na mnie zimnym wzrokiem. Co druga osoba ma słuchawki w uszach. Prawie wszyscy patrzą w telefony lub inne urządzenia. Niektórzy zasnęli. Ponad polowa sie spieszy, nie dostrzega szczegółów. Może czas zwolnic i zacząć dostrzegać to, czego nie mogliśmy. Postanawiam usiąść na miękkim siedzeniu okrytym czerwonym materiałem. Na pewnej stacji wsiada kobieta z dzieckiem w wózku. Ma problem z wciągnięciem wózka do pociągu. Wszyscy patrzą, nikt nie pomoże. W końcu reaguje jakiś młodzieniec i pomaga kobiecie. Na następnej stacji jest dużo ludzi. Otwierają sie drzwi do pociągu. Osoby z peronu wchodzą od razu, nie przepuszczając wychodzących, jak to powinno być. Kolo mnie staje starszy mężczyzna. Wstaje i ustępuję mu miejsca. Dziękuje mi serdecznie. Na kolejnych stacjach przybywa coraz więcej osób. Kobieta siedząca kolo mnie ustąpiła miejsca pani z około 6 letnim dzieckiem, która nawet nie podziękowała. Na reszcie mój peron. Gdy wysiadam czuje powiew chłodnego powietrza. Podchodzę do mapy znajdującej się na stacji i czytam, w która stronę sie udać. Kiedy mijam juz bramki i kieruje sie w stronę schodów wychodzących na zewnątrz, słyszę muzykę. Zatrzymuje sie przy mężczyźnie, który gra na gitarze. Słucham chwile. Wrzucam pieniążki do jego pokrowca i idę. Zanim wyjdę, wchodzę do kiosku. Kolejka do kasy wydaje sie mieć kilometr. Nie spieszy mi sie wiec czekam. Gdy nadchodzi moja kolej, proszę o bilet ulgowy i gumę do żucia. Sprzedawczyni ociężale rusza w stronę kasy, w której ma bilety. Okazuje sie, ze niestety nie ma takiego, jaki bym chciała. Place za gumy i wychodzę. Przypominam sobie, ze zostawiłam na ladzie czapkę. Wracam. Od razu ja zauważam. Biorę i wychodzę z metra. Jest szaro i zimno, w pociągu było ciepło i przytulnie.
Za kilka godzin czeka mnie jeszcze droga powrotna metrem.
Ola Samko
„Miłość silniejsza niż ból’’
Jak każdego ranka Robert i jego żona Kasia wybrali się na stację metra Centrum, aby pojechać razem do pracy. Ten dzień zapowiadał się przyjemnie. Słońce świeciło bardzo mocno.
Gdy weszli do zatłoczonego metra, zauważyli podejrzaną grupę mężczyzn stojącą na środku peronu. Robert odezwał się cicho do żony.
- Nie sądzisz, że tamci ludzie, ci ubrani na czarno – tu dyskretnie wskazał zbiorowisko – wyglądają dosyć … dziwnie?
- Faktycznie, trochę odstają od reszty, może to jakieś służby? – zapytała Kasia.
Para ruszyła w kierunku nadjeżdżającego pociągu, jednocześnie starając się zachować pewną odległość od tajemniczej grupki. Kasia wczepiła się mocno w ramię męża.
W wagonie było dość duszno. Kasia i Robert zajęli miejsca przy wejściu. Wszyscy dookoła zdawali się być zajęci swoimi sprawami, niektórzy czytali książki, inni słuchali muzyki. Nagle coś się zatrząsało, a kolej dziwnie drgnęła. Kasia spojrzała szybko na męża, a na jego twarzy zobaczyła przebłysk strachu. Spod siedzeń w drugiej części składu zaczął ulatniać się gęsty, czarny dym. Ludzie wpadli w panikę, światła migały impulsywnie, w pewnym momencie zgasły. Robert zauważył mały nadajnik pod siedzeniem. Pikał w niepokojący sposób, coraz szybciej. Domyślił się, że w pociągu umieszczona jest bomba. Mąż Kasi złapał ją za rękę.
Podbiegli do wyjścia ewakuacyjnego. Robert chciał wyłamać szybę młotem, który był powieszony na ścianie wagonu. Udało się, wyskoczyli na tory. Kasia ujrzała światło w oddali. Zaczęli biec w tamtym kierunku. W tym momencie bomba wybuchła. Gdy odbiegali od kolei, Kasię trafił metalowy odłamek pociągu w plecy. Upadła na szyny. Zaczęła się z niej wylewać krew. Straciła przytomność. Robert bez wahania podniósł swoją partnerkę i wziął ją na ręce, mimo że sam miał rozkrwawioną nogę. Na najbliższej stacji metra pogotowie, policja, pirotechnicy oraz inne służby specjalne zajmowały się swoimi obowiązkami. Kiedy Robert przybiegł na peron ratownicy pomogli odzyskać Kasi przytomność i opatrzyli jej ranę. Również zszyli jego nogę.
Następnego dnia Kasia i Robert udali się kupić samochód, którym od tamtej pory jeździli do pracy.
Maciek Cichocki 1i
Weronkia Paluch
Maciek Cichocki
„Miłość silniejsza niż ból’’
Jak każdego ranka Robert i jego żona Kasia wybrali się na stację metra Centrum, aby pojechać razem do pracy. Ten dzień zapowiadał się przyjemnie. Słońce świeciło bardzo mocno.
Gdy weszli do zatłoczonego metra, zauważyli podejrzaną grupę mężczyzn stojącą na środku peronu. Robert odezwał się cicho do żony.
- Nie sądzisz, że tamci ludzie, ci ubrani na czarno – tu dyskretnie wskazał zbiorowisko – wyglądają dosyć … dziwnie?
- Faktycznie, trochę odstają od reszty, może to jakieś służby? – zapytała Kasia.
Para ruszyła w kierunku nadjeżdżającego pociągu, jednocześnie starając się zachować pewną odległość od tajemniczej grupki. Kasia wczepiła się mocno w ramię męża.
W wagonie było dość duszno. Kasia i Robert zajęli miejsca przy wejściu. Wszyscy dookoła zdawali się być zajęci swoimi sprawami, niektórzy czytali książki, inni słuchali muzyki. Nagle coś się zatrząsało, a kolej dziwnie drgnęła. Kasia spojrzała szybko na męża, a na jego twarzy zobaczyła przebłysk strachu. Spod siedzeń w drugiej części składu zaczął ulatniać się gęsty, czarny dym. Ludzie wpadli w panikę, światła migały impulsywnie, w pewnym momencie zgasły. Robert zauważył mały nadajnik pod siedzeniem. Pikał w niepokojący sposób, coraz szybciej. Domyślił się, że w pociągu umieszczona jest bomba. Mąż Kasi złapał ją za rękę.
Podbiegli do wyjścia ewakuacyjnego. Robert chciał wyłamać szybę młotem, który był powieszony na ścianie wagonu. Udało się, wyskoczyli na tory. Kasia ujrzała światło w oddali. Zaczęli biec w tamtym kierunku. W tym momencie bomba wybuchła. Gdy odbiegali od kolei, Kasię trafił metalowy odłamek pociągu w plecy. Upadła na szyny. Zaczęła się z niej wylewać krew. Straciła przytomność. Robert bez wahania podniósł swoją partnerkę i wziął ją na ręce, mimo że sam miał rozkrwawioną nogę. Na najbliższej stacji metra pogotowie, policja, pirotechnicy oraz inne służby specjalne zajmowały się swoimi obowiązkami. Kiedy Robert przybiegł na peron ratownicy pomogli odzyskać Kasi przytomność i opatrzyli jej ranę. Również zszyli jego nogę.
Następnego dnia Kasia i Robert udali się kupić samochód, którym od tamtej pory jeździli do pracy.
ciek Cichocki
Mateusz Łempicki
Mam na imię Mateusz i opowiem przykrą historię jaka wydarzyła mi się pewnego dnia w metrze.
Był poniedziałek po południu. Deszcz padał bez przerwy. Gdy wyszedłem ze szkoły i zrobiłem dwa kroki byłem już cały mokry. Wracałem razem z dwiema koleżankami: Wiktorią i Julią. Szybko zaczęliśmy biec w stronę metra. Na szczęście metro było niedaleko, więc aż tak bardzo nie przemokliśmy. Odetchnęliśmy z ulgą i poszliśmy w stronę bramek biletowych. Okazało się, że nie wziąłem biletu miesięcznego. Byłem zły sam na siebie. Mogłem oczywiście przeskoczyć bramkę, ale obserwował nas pewien ochroniarz. Uzgodniłem z dziewczynami, że wejdę innym wejściem, lecz niestety wiązało się to z ponownym wyjściem na dwór. Wybiegłem z tunelu i poleciałem wzdłuż ulicy, jak najszybciej, aby deszcz mnie nie wykończył.
Wtedy wydarzyła się straszna rzecz. Gdy biegłem przy ulicy przejeżdżający samochód ochlapał mnie mieszaniną błota z wodą. Byłem załamany, ponieważ wyglądałem jak bezdomny, który nigdy nie widział prysznica. Miałem calusieńkie włosy mokre, a przez moje okulary nic nie widziałem. Pobiegłem w stronę drugiego wejścia do metra. Na szczęście nie było tam żadnego ochroniarza, więc przeskoczyłem nad bramką i zszedłem na peron. Kiedy tylko zobaczyły mnie moje koleżanki wybuchnęły śmiechem. Oczywiście w głębi serca na pewno mi współczuły, lecz śmiech był o wiele silniejszy. Byłem zrezygnowany.
Podczas podróży, gdy drzwi otworzyły się na stacji „Natolin” zobaczyłem jak do naszego wagonu wchodzi kontroler biletów. Wtedy ktoś nagle krzyknął: ,,Kanar!”. Wszyscy ludzie zaczęli się rzucać w stronę drzwi. Ludzie wybiegali tabunami z wagonu, a ja razem z nimi. Niestety, gdy miałem już wyskoczyć z wagonu to drzwi zamknęły mi się przed nosem, a ja wywaliłem się na ziemię. Wszystkie oczy były wpatrzone prosto we mnie. Pasażerowie wraz z kontrolerem biletów patrzyli na przemoczonego, brudnego chłopca z plecakiem leżącego na podłodze wagonu. Byłem wtedy tak zawstydzony!
Oczywiście pierwszą osobą jaką postanowił sprawdzić kontroler byłem ja. Był to mężczyzna w średnim wieku i wyglądał na całkiem wysportowanego. Nie było mowy o ucieczce. Podszedł do mnie i z zadowoloną miną, że złapał jakiegoś dzieciaka bez biletu powiedział: ,,Bileciki do kontroli.”. Gdy już miałem zacząć się tłumaczyć metro stanęło. Nikt nie wiedział co się stało. Kontroler stracił mną zainteresowanie i zaczął otwierać każdy wagon po kolei. Następnie już go nie widziałem. Słychać było jak ludzie mówią, że to może coś na torach leży, maszynista umarł albo, że atakują nas terroryści. Po piętnastu minutach metro ruszyło i po chwili byłem już na stacji „Stokłosy”. Udałem się razem z koleżankami w stronę mojego domu, po czym pożegnaliśmy się i poszedłem pod drzwi od mojego mieszkania. Gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem moją mamę i ukochanego psa. Mama była przerażona gdy zobaczyła własnego syna z porządnego domy brudnego i śmierdzącego. Nawet mój ukochany, wspaniały pies, który czule się zawsze ze mną witał bał się podejść bliżej niż pięć metrów. Opowiedziałem mamie całą historię i poszedłem wziąć prysznic.
Wieczorem wziąłem drugi raz prysznic, bo nadal czułem błoto na sobie. Potem zamknąłem się w swoim pokoju i włączyłem komputer. Wszedłem na serwis informacyjny i przeczytałem jak w pewnym pociągu, podmiejskim (metrze) wydarzył się incydent, w którym maszyna stanęła z nieznanych powodów. Sprawą zajmują się eksperci. Było to bardzo dziwne. Przypadek? Nie sądzę.
Jakub Zatoński `
Opowiadanie „Metro”
Moje imię brzmi Lucas i mam 21 lat. Nie mam rodziców, zginęli w wypadku samochodowym, a mój brat nie odezwał się do mnie od 3 lat. Pracuje w warszawskim metrze jako inżynier, moim zadaniem jest sprawdzanie jakości tunelów.
To był normalny dzień, oprócz jednej dużej zmiany planów. Pojechałem do pracy o 11 w nocy. Metro o tej godzinie jest zamknięte i wygląda jak z horroru. Wszystkie światła są wyłączone, na początku najbardziej przerażały mnie pustki, do których na szczęście już się przyzwyczaiłem. Czasem spotykam drugiego pracownika, który sprawdza drugi tor. Zazwyczaj kiedy go widzę aż podskakuje ze strachu. Mój przyjaciel ma na imię Tyler. Jest bardzo gadatliwy, dlatego często kończę pracę po godzinach, aby z nim porozmawiać. Dzisiaj go nie spotkałem. Kończyłem mój przegląd, byłem już zmęczony, szedłem monotonnym krokiem w stronę wyjścia, kiedy ściana po mojej lewej stronie się po prostu zawaliła. Myślałem że już po mnie, ale byłem cały i zdrowy. Powstała wielka szczelina w ścianie, a skoro jestem inżynierem powoli podszedłem do dziury i zacząłem ją dokładniej oglądać, kiedy gruzy, na których stałem ,osunęły się i wpadłem do środka, okazało się że wpadłem prosto w przepaść. Zasnąłem. Obudziłem się jakiś czas później z okropnym bólem głowy jakbym dostał kijem bejsbolowym od ArnoldaSchwarzeneggera. Wstałem z ziemi chwiejąc się na nogach i zobaczyłem że nie ma szans wspiąć się z powrotem na górę. Próbowałem wołać o pomoc, ale to nie poskutkowało. Obejrzałem się wokół siebie, aby zobaczyć dokąd wpadłem. Było ciemno, moja latarka została zniszczona, ale dojrzałem że znajduję się w jakiejś chyba kopalni. Spróbowałem chwile logicznie pomyśleć, ale nie mogłem przez potworne zawroty głowy. Kiedy tak stałem na środku tunelu poczułem wiatr dobiegający z naprzeciwka. Skoro jest tu jakiś przeciąg to muszą być wyjścia. Ruszyłem w stronę dobiegającego wiatru. Po kilku minutach pomiędzy otaczającymi mnie skałami zobaczyłem nie znane mi minerały. Byłem zachwycony ich kolorowym blaskiem, ale zachowałem ostrożność i ich nie dotykałem. Im dalej szedłem tym mocniejszy był wiatr. Aż zobaczyłem wymarzone wyjście. Światło z wrót natychmiast mnie oślepiło, otarłem me zmęczone oczy i zobaczyłem ogromną piramidę schodkową. A wokół niej ludzi takich jak ja. Chciałem krzyczeć, śpiewać, tańczyć z radości, a jedyne co zrobiłem to padłem ze zmęczenia na ziemię. Ludzie okrążyli mnie, patrząc jak na dziwoląga, najbardziej dziwił ich mój ubiór. Oni ubrani w szaty, a ja w kombinezon roboczy. Rozmawiali w dziwnym języku, nic nie rozumiałem. Podnieśli mnie i zabrali do środka świątyni. Zasnąłem, kiedy mnie nieśli. Obudziłem się na miękkim łożu wykonanym, jak myślę, z piór. Zobaczyłem że obok mnie stoi jakiś starzec, na którego widok od razu stanąłem na nogach. Ten mnie uspokoił i posadził znowu na łóżku. Nic nie mówił, tylko mi się przyglądał. Później podał mi jakiś wywar, który kazał mi wypić. Moja głowa zaczęła znowu jakby wirować i zasnąłem. Obudziłem się. Nie byłem już na miękkim łożu, ani w świątyni tylko leżałem na środku tunelu metra. Obudził mnie Tyler, który właśnie wracał z przeglądu. Podniosłem się z ziemi i stanąłem na nogach. Szczelina wciąż znajdowała się w ścianie, ale nie było już tam żadnej przepaści, ani nic takiego.
Zabrano mnie do szpitala. Kiedy opowiedziałem Tylerowi o tym co się stało, ten nie mógł mi uwierzyć i powiedział że to mi się przyśniło. W sumie to dotąd nie wiem czy to była prawda, czy tylko moja wyobraźnia.
Zosia Cukierska
„ Opowiadanie o warszawskim metrze‘‘
Kopanie warszawskiego metra wiąże się z różnymi przygodami, mniej lub
bardziej bezpiecznymi. Obecnie budowana jest druga linia podziemnej kolejki.
Nie wszystkim wiadomo, że pod ziemią żyją małe stworki o nazwie Ziemianki. Mają one brązowe futerkoi brązowe łapki, dzięki czemu nie są zbyt dobrze widoczne w swoim otoczeniu. Mogą się kryć i nik tich nie zobaczy. Żyją sobie spokojnie, ale pewnego razu…
Otóż jak codziennie, wyszły na poranny spacer. Nagle ich rozmowę i
przechadzkę przerwał głośny dźwięk wiercenia. Była to dla nich codzinność, więc nie zmartwiły się odgłosami. Po dłuższej chwili, gdy dźwięk było słychać bliżej, w ich grupę wiechała olbrzymia kopara, zabierając ze sobą na szufli jednego z Ziemianków. Reszta stworków, próbując dobiec do kolegi i potykała sie o swoje wielkie stopy i nie mogła zapobiec temu, co sie stało.
Przepadł … Słychać było tylko jego krzyki
Dotychczas Ziemiankowie wiedziały, że codzinnie spacerują ocierając sie o niebezpieczeństwo. Teraz były przerażone. Ten, który zniknął na szufli koparki, był najstarszy z rodu i niedawno został ich przywódcą. Trzeba było go za wszelką cenę ratować. Ale jak? Na szczęście koparka sie zatrzymała i szufla przestała szybować w górę. To był odpowiedni moment działania. Władca zszedł z szufli i machając rękoma, wykopał przejście na drugą stronę koparki. Jednak wyjść z tunelu było ciężko, więc zawołał Ziemianki, by stworzyły linę i wyciągnęły go z trudnej sytuacji. Akcja sie powiodła.
Operatorowi koparki wydawało się, że widział jakieś małe stworki skaczące
wokół jego maszyny, jednak pomyślał, że ze zmęczenia przysnął na chwilkę i wszystko mu sie przyśniło.
Tymczasem Ziemianki po tej niebezpiecznej przygodzie przeniosły się w
miejsce, gdzie poczuły się bezpiecznie. Pogratulowały dzielnemu przywódcy refleksu oraz pomysłowości i od tego czasu jeszcze bardziej go szanowały.
Krzysztof Twardokęs
„Metro”
Była normalna niedziela, mniej więcej dziewiąta rano. Nic nie wskazywało na to, co się wkrótce miało zdarzyć. Tego dnia Jack umówił się z kolegami, aby pograć w piłkę nożną na boisku. By się tam dostać, musiał jednak skorzystać z metra.
Było jak zwykle, bardzo dużo ludzi. Jack miał przed sobą siedem stacji męczenia się w ciasnej przestrzeni. Było spokojnie, nikt się niczego nie spodziewał. Po przejechaniu kilku stacji zrobiło siępusto. Jack poczuł, że coś jest nie tak. Jakieś napięcie wisiało w powietrzu.
Nagle na podłodze na przodzie wagonu znalazł się granat. Chłopiec zaczął prędko uciekać, lecz wybuch oszołomiło na tyle, by stracił przytomność. Gdy się zbudził, doznał szoku, â pierwsze co zobaczył,to było pięciu martwych ludzi i dziesięciu rannych. Wszędzie było pełno dymu i krwi. Dopiero po chwili zorientował się, że jest zakładnikiem trzech uzbrojonych terrorystów.
Policja zareagowała szybko, antyterroryści już wbiegali do metra. Nie udało im się jednak nawet zbliżyć do wagonów. Terroryści wyznaczyli pięć milionów złotych okupu za jedenastu, zakładników. Po kilku godzinach negocjacji dostarczono okup. Jednak zażądali kolejnych pięciu milionów.
Jack po cichu opracował z kilkoma pasażerami plan ataku. Dwóch terrorystów miało być obezwładnionych przez sześć osób, trzeci aż przez pięciu, ponieważ był wyraźnie silniejszy. W dogodnym momencie zaatakowali przestępców. Zgodnie z planem najpierw wyrwano im broń. Wtedy zaczęła się krótka, lecz zacięta walka szczęśliwie wygrana przez pasażerów. Słysząc, co się zdarzyło, antyterroryści wbiegli do wagonu i wyprowadzili zakutych w kajdanki przestępców.
To był ciężki dzień dla Jacka. Nie zagrał z przyjaciółmi w piłkę, ale za to został bohaterem.
zysztof Twardokęs
Julia Popko
Po ciężkim tygodniu pracy wreszcie nastąpiła upragniona sobota. Właśnie ubierałam się, aby spotkać się z moją koleżanką Pauliną. Miałyśmy pojechać razem do centrum handlowego, ponieważ chciałyśmy sobie kupić czarne sukienki na dzień niepodległości, który jak co roku świętujemy w naszej szkole. Miałyśmy pojechać do sklepów metrem, a potem jeszcze przesiąść się na autobus i jesteśmy na miejscu. Jednak, kiedy nakładałam moje białe, okrągłe kolczyki zadzwoniła do mnie Paulina.
- Cześć Julia, posłuchaj mam bardzo ważną wiadomość. Nie możemy pojechać metrem do galerii, ponieważ właśnie dowiedziałam się, że kilka stacji jest zamkniętych.
- Jak to? Przecież jeszcze wczoraj wszystko było w porządku – rzekłam z lekkim zmartwieniem w głosie, ponieważ na co dzień taka sytuacja się nie zdarza.
- Podobno pewien młody mężczyzna w czerwonej kurtce wskoczył pod pociąg! Niestety nie udało się go uratować – opowiedziała mi Paulina.
- Ależ to straszne! Ciekawe dlaczego wskoczył pod ten pociąg? Ale to oznacza, że musimy pojechać tylko autobusem – powiedziałam i rozłączyłam się.
W poniedziałek cała szkoła rozmawiała tylko o tym przykrym wypadku. Pojawiły się bardzo ciekawe informacje na temat tej sytuacji. Podobno ten mężczyzna miał na imię Marek. Co jeszcze bardziej interesujące, wielu uczniów opowiadało, że od dnia tragedii co noc, równo o północy na peronie stacji Natolin pojawia się duch tego mężczyzny. Duch zjawia się na nie dłużej niż minutę. Ma na sobie czerwoną kurtkę. Zjawia uśmiecha się do ludzi czekających na pociągi. Takie opowieści krążyły nie tylko w całej szkole, ale i w warszawie. Wielu ludzi twierdziło, że od tamtej tragicznej soboty Natolin to nawiedzona stacja. Od tamtego dnia już po północy jest bardzo niewiele lub w ogóle pasażerów czekających na pociągi. Wszyscy boją się, że ta zjawa jest niedobra, okrutna. Jednak ja oraz moi przyjaciele myślimy, że to ludzie wyobrażają sobie jakieś nieprawdziwe historie o tym panu Marku. A może ten duch jest dobry i wesoły? Taki jego charakter, czyli miły i sympatyczny bardziej podobał by się warszawiakom
Kuba Szewczak
Pewnego razu w Polsce, w warszawskim metrze zdarzyło się coś co na zawsze zmieniło warszawskie metro. Był 23 czerwca, wszyscy byli rozluźnieni i niecierpliwie oczekiwali na przepiękne wakacje. Wszystko wyglądało normalnie i zwyczajnie. Czujnik ciepła zarejestrował przy jednej stacji metra duży wzrost ciepła ludzie na stacji usłyszeli ogromny huk. Nagle jadący pociąg w stronę stacji eksplodował. Zawaliła się część tunelu. Ludzie jadący w tym metrze niestety tego nie przeżyli. Odłamki pociągu wystrzeliły w stronę ludzi na stacji. Wiele osób było rannych i nawet kilku nie żywych. Do tej pory wszystko zarejestrowały kamery, gdy w ułamkach sekund wpadło kilka granatów łzawiących. Nagle wbiegli jacyś ludzie w maskach gazowych i zaczęli strzelać do ludzi i do policjantów w metrze. Strzelali tak że do kamer i wtedy skończyło się nagranie. Dwóch terrorystów założyło ładunki wybuchowe przy wejściach do metra ,by nikt nie mógł wyjść ani wejść z metra. Po strzelaninie wszystkich żywych zabrali do kupy i coś zaczęli mówić coś . Jeden z zakładników zrozumiał i przekazał innym co im mówią. Terroryści kazali zakładnikom poinformować władze o napadzie napadzie na metro i jeśli nie przygotują 30 miliardów w gotówce i zatankowanego samolotu na lotnisku to co godzinę będą zabijać jednego zakładnika. Jeden z zakładników poinformował władze o tym co powiedzieli im terroryści. W ciągu dziesięciu minut wojsko policja i siły specjalne GROM zjawiły się przy metrze. Dla bezpieczeństwa zamknięto w odległości 1 kilometra całe ulice i ruch drogowy. Wejścia były obsadzone ładunkami C4 i nikt nie mógł wejść do środka do jednego z zakładników przyczepił bombę ale terrorysta miał przy sobie detonator. Rząd przygotował 30 miliardów w gotówce i wojsko przywiozło cała gotówkę i postawiło obok metra. Samolot stał zatankowany na pasie startowym. Siły specjalne GROM próbowały przejść przez tunel ale tunel był zablokowany przez szczątki pociągu z metra. Saperzy próbowali rozbroić ładunki wybuchowe ale nic się nim nie udawało, ponieważ terroryści założyli specjalne blokady na ładunki wybuchowe co sprawiało że są nie do rozbrojenia. Gdy terroryści dowiedzieli się, że ich oczekiwania zostały spełnione zdetonowali jeden ładunek przy wejściu i wyszli z zakładnikami z metra. Nikt nie odważył się strzelać bo w każdej chwili mogli wysadzić ładunki na jednym z zakładników. Wzięli gotówkę, przy jednej z ulicy stał pusty autobus terroryści wsiedli do niego z zakładnikami i pojechali na lotnisko. Na lotnisku czekał na nich samolot i na dachu lotniska obserwowało ich ciągle 5 strzelców wyborowych z jednostki specjalnej GROM. Terrorystów było 5 plus kilu zakładników. Strzelcy musieli odszukać terrorystę z detonatorem i chcieli właśnie jego najpierw zestrzelić , by nie mógł wysadzić ładunku wybuchowego. Każdy strzelec oddał jeden celny strzał w głowę. Najpierw oczywiście został zestrzelony terrorysta z detonatorem a potem cała reszta wszystko to działo się w kilka sekund. Wszyscy terroryści zostali zabici i żaden z zakładników nie ucierpiał. Bomba nie eksplodowała i wszystko skończyło się dobrze, ale nikt tego dnia nie zapomni gdzie zginęło tylu ludzi w metrze.
ZDJĘCIA TERRORYSTÓW
ZDJĘCIA GROMU
Julia Kieda
W mieście rozpoczęto budowę metra. Wszyscy byli podekscytowani, lecz nie wiedzieli, że powstaje ono na starym cmentarzu. W tym czasie dnie zdawały się być szare a deszcz nie przestawał padać. Każdego dnia zrywały się wichury. W pewnym tygodniu gdy dzieci wchodziły do metra zaczynały słyszeć rożne głosy duchów zamieszkującym ten teren, a brzmiało to tak:
” Jestem sobie duchem metra
Tu nie przejdziesz kilometra
Bez uczucia strachu, bólu
My gnieździmy się jak w ulu
Chcemy młodych, pięknych, silnych
Przyjdź tu do nas, sprowadź innych
Nam potrzeba nowych dziatek
By żyć wiecznie tu bez matek
Dzieci płaczą i zawodzą
W strachu swoim bardzo brodzą
Jedziesz metrem nieświadomy,
że w tunelu mamy domy”
Słysząc te słowa i pod ich wpływem dzieci robiły rożne rzeczy np. wchodziły pod pociągi. Dorośli nie słyszeli tych głosów i wchodzili do pociągów nie wiedząc co ich czeka. Pewnego dnia kolejki nie zatrzymywały się na stacjach i jechały rozpędzone i z wielką siłą rozbijały się na końcu trasy a w nich umierali ludzie.
Wszyscy naukowcy i media pragnęli się dowiedzieć prawdy na temat tej historii, ale nikt nie potrafił wyjaśnić tych wydarzeń z tego jednego tygodnia i tego jednego dnia i zostało to zapomniane. I już tylko w nagłówkach starych gazet, odszukanych z tego okresu zostały ślady tej przerażającej tragedii.
Czy tak samo będzie z naszym metrem? Zobaczymy!
Aleksander Wożniak
Epidemia zaczęła się 2 miesiące temu. Wirus opanował prawie cały świat. Przetrwali nieliczni około 20000 osób. Wirus zaatakował znienacka, ludzie zaczęli wariować, atakować siebie nawzajem, zagryzać na śmierć. Wirus opanowywał mózg, następnie cały układ nerwowy, ludzie tracili nad sobą panowanie, a powstrzymywało ich tylko uszkodzenie mózgu. Nazwałem ich zetami, pomyślałem, że zombie to zbyt proste. Ja Aleksander, 16 letni chłopak ze stolicy jestem jednym z 20 000 ludzi, którzy przetrwali. W moim mieście najbezpieczniej było zejść do metra. Tam teraz żyję.
-Chcesz jeść ?- zapytał mnie Piotrek, podchodząc do mnie z kromką chleba.
-Nie dzięki, daj to lepiej swojej siostrze.-odpowiedziałem.
Piotrek-mój przyjaciel, jeden z niewielu ocalałych mi bliskich. Podczas ucieczki do metra jego matkę dorwali zeci. Jakie szczęście, że ja i moja mama uciekliśmy cało. Piotrek jest nie za wysokim szczupłym i silnym chłopakiem. Ma mądre rysy twarzy i brązowe ciepłe oczy. Uciekł wraz ze swoją siostrą Marysią. Chroni jej jak oczka w głowie.
-Koza jak z amunicją ?-zapytałem Janka.
- Mamy 40 strzałów, jak każdym pociskiem zabijemy zeta, to zostanie jeszcze jakieś… hm… 7000000000 do odstrzału.- odpowiedział z uśmiechem.
Jasiek „koza”- kolejny człowiek ekipy. Niski blondyn o słabej posturze. Ma niebieskie zimne oczy i zawsze zawadiacki uśmiech na twarzy, pamiętam, że pomimo tego, że jest niski, to przed epidemią podobał się wszystkim dziewczynom. Pomogliśmy mu z Piotrkiem, kiedy dorwał go zet na jednej ze stacji. Jego ojciec przed przymusowym pójściem do wojska (tak jak każdy mężczyzna powyżej 16 roku życia, w tym mój ojciec) dał mu wiatrówkę, która uratowała nam tyłki już nieraz.
Nasza trójka to jedyni „mężczyźni” w ekipie. Jest jeszcze moja mama, udało nam się wyjść cało z opresji, ona jest bardzo silna psychicznie, ale niestety czasem emocję biorą u niej górę. Do tego dochodzi jeszcze siostra Piotrka- dziewięcioletnia dziewczynka Marysia, która jak na swój wiek widziała rzeczy, których nawet ja nie chciałbym widzieć.
Zostaję tylko ja- piąty członek ekipy, objąłem rolę opiekuna. Próbuję opanować naszą piątkę, racjonuję żywność i amunicję. Dobrze strzelam, i radzę sobie w trudnych sytuacjach.
-Marysia! Sprawdź co mamy w skrzyni po ostatnim wypadzie na powierzchnie.-poprosiłem.
-Mamy dwa noże scyzoryk, zapalniczkę, trochę starych gazet i magazynek do P16.-odpowiedziała.
-M16.- poprawiłem ją.
Bardzo rzadko, ale czasem, trzeba wyjść na powierzchnię. Metro i tak jest zalane zetami, ale to co dzieje się na powierzchni to istne piekło. Ale można tam znaleźć broń palną i niektóre rzeczy, których w metrze braknie. Niestety broni palnej jako takiej nie znaleźliśmy.
Jeśli chodzi o schronienie to mieliśmy małe obozowisko w tunelu pomiędzy stacjami A13 i B13. Stacje same w sobie były pozajmowane przez większe grupki ludzi, którzy „przyjęli” sobie te stacje, nie przyjmują oni do siebie ani dzieci ani starszych ani chorych, myślą tylko o sobie.
Nasz obóz był dobrze chroniony, Koza pozakładał wszędzie pułapki dźwiękowe projektu Piotrka, dlatego prawie żaden zet nie przedostawał się do nas, a jeśli się dostał, dostawał kulkę w łeb.
W tych czasach ciężko zdobyć cokolwiek, mieliśmy broń białą i wiatrówkę, gorzej było z jedzeniem.
-Alek. Potrzebujemy jedzenia, ostatnie zapasy się nam kończą- Powiedział Piotrek.
-Trzeba będzie iść na stację B13 i wziąć kilka rzeczy z tamtejszego kiosku.-odpowiedziałem.
-Przecież tam roi się od zetów !
-Zety to pół biedy, lepiej żebyśmy nie spotkali żadnych ludzi.-odpowiedziałem zimno.
-Okej ale jak to rozegramy ?- zapytał.
-Tak jak zwykle. Koza zostaje z dziewczynami, zostawiamy mu wiatrówkę, łatwiej będzie im się obronić, my bierzemy noże i idziemy po zapasy.- odpowiedziałem spokojnie.
-A jak przekradniemy się obok zetów ?
- O to się nie martw. Mam plan.
Szliśmy w równych odstępach. Broniliśmy flanki i pleców. W tunelu było zimno i był on słabo oświetlony. Słyszałem niespokojny i niepewny oddech Piotrka. Sam też się bałem, ale nie mogłem tego okazać. Powoli dochodziliśmy do stacji. Byliśmy na torach pod zetami. Wtedy wprowadziłem mój plan w życie. Wyjąłem zza paska butelkę wypełnioną gazetami, odrobiną benzyny z zapalniczki, liśćmi i odrobiną podpałki. Z szyjki wystawał cienki sznureczek z muliny. Zrobiłem takie cztery, ale jedną musiałem wypróbować w obozie. Paliły się 10 minut jedna, mieliśmy 30 minut.
Rzuciłem jedną. Rozbłysła jasnym światłem ognia, co zwabiło do niej zety, dzięki czemu mieliśmy czas na przekradnięcie się. Dałem Piotrkowi znak i ruszyliśmy na piętro wyżej. Przy kiosku stał jeden zet. Ruszyłem biegiem. Kopnąłem zeta w tył kolana, powaliłem i wbiłem nóż w czoło. Opryskała mnie ciepła lepiąca się posoka.
Zet jak każdy inny: widoczne mięśnie, podgnite mięso, odszarpana skóra i ten okropny smród zgnilizny. Jak zwykle przeszła mnie ochota zwrócenia wszystkiego, co jadłem.
Gdy zajrzałem do kiosku było w nim czysto. Powiedziałem Piotrkowi, żeby wszedł do środka i wziął wszystko co może. Potrzebowaliśmy leków, napojów i jedzenia. Ja zostałem pilnować wejścia.
Rzuciłem kolejną butelkę i czekałem. W pewnym momencie zobaczyłem dziewczynę celującą we mnie z pistoletu. Drżała cała ze strachu, ale wiedziałem, że jeśli zrobię zły ruch to dostanę kulkę. Ludzie w tych czasach są przerażeni i zdolni do wszystkiego. Piotrek też ją zauważył, na szczęście ona jego nie. Zaszedł ją od tyły Powalił i przytrzymał usta, a ja doskoczyłem do niej i zabrałem jej pistolet mówiąc:
-Nie krzycz ! Chyba, że chcesz nas wszystkich zabić. Nie zrobimy ci krzywdy. Teraz cię wypuścimy a ty z nami pogadasz ok ?
Pokiwała głową.
Piotrek ją puścił a ona rzuciła się na mnie. Ja lekko się uchyliłem, a ona się potknęła i uderzyła głową w ziemie. Po przyjrzeniu się jej, zauważyłem, że jest mniej więcej w naszym wieku. Była kruchą dosyć wysoką blondynką, o przyjemnych rysach i ładnych ustach.
-Cholera!- przeklnął Piotrek.
-Trzeba ją stąd zabrać…- powiedziałem.- przecież jej tu nie zostawimy na śmierć.
-Alek! Czy ty do reszty zwariowałeś ? I tak nam brakuje jedzenia! Gotuję dla nas i widzę, że ty od trzech dni nic nie tknąłeś. Ona będzie tylko zagrożeniem, nawet jeśli okaże się, że nas na dzień dobry nie pozabija.-krzyknął.
-Zabieramy ją i kropka.-powiedziałem surowo całą odpowiedzialność biorę na siebie.
-Jak chcesz, ale nie wybaczę ci jak coś się któremuś z nas stanie.-powiedział Piotrek szorstko.
Gdy zbliżaliśmy się do obozu, usłyszałem krzyki. Przybiegła do nas Marysia z płaczem. Wiedziałem, że dzieje się coś złego. Kazałem jej zostać z Piotrkiem. Sprawdziłem pistolet dziewczyny, który zdecydowałem się zabrać. Był to glock 17c. Przypiąłem szybko kaburę do paska sprawdziłem magazynek, i schowałem go.
Widziałem już światło ogniska. Koza leżał tuż przy nim zwijając się z bólu, dostrzegłem nóż w jego brzuchu. Następnie zobaczyłem dwójkę mężczyzn. Bili moją mamę, grozili jej. Wściekłem się. Nie myślałem co zrobię. Ja to wiedziałem.
Zaszedłem pierwszego mężczyznę od tyłu. Był rosły, na karku widniały jego żyły. Był wysoki i umięśniony. Wyjąłem pistolet z kabury. Bez większego przymierzania się strzeliłem mu w głowę. Padł na ziemię w pośmiertnych drgawkach. Ruszyłem do drugiego biegiem. Zauważył mnie. Był wysoki, ale nie tak dobrze zbudowany jak jego poprzednik. Był przygotowany na mnie. Biegłem na niego nie myśląc co zrobić. To był mój błąd. Zamachnął się pięścią z prawego sierpowego. W ostatnim momencie udało mi się paść na podłogę i uniknąć jego ciosu. Strzeliłem mu w kolano. Pochylił się z jękiem bólu, przeklinając mnie w niebogłosy. Ja szybko wstałem i wbiłem mu nóż w tchawicę. Ciepła krew spłynęła mi po ręku. Mężczyzna osunął się na kolana i upadł na ziemię. Ja zdążyłem tylko na niego spojrzeć, zwymiotowałem i zemdlałem.
Obudziłem się blisko ogniska. Wstałem i rozejrzałem się po okolicy. Po mojej lewej widziałem moją mamę opiekującą się kozą, przede mną leżał Piotrek ze swoją siostrą. Odpoczywali, to im dobrze zrobi. Gdy odwróciłem się w prawo, zobaczyłem dziewczynę z blond włosami nalewającą wody do miski. Podeszła do mnie.
-Widzę, że się obudziłeś.-powiedziała.
-Tak.-odpowiedziałem.
-Spałeś przez dwie godziny.-oznajmiła patrząc na moje ręce ubrudzone krwią.-masz umyj się.
Wziąłem od niej miskę z wodą. Obmyłem się. Woda w misce zrobiła się różowa od krwi. Zacząłem sobie przypominać co się stało.
-Dzięki.-powiedziałem do dziewczyny.
Uśmiechnęła się lekko.
-Ciężki dzień?-zapytała.
-Dzień jak co dzień.