Gość w dom, Bóg w dom
Przedstawiamy Wam tekst o dawnym życiu towarzyskim. Jeśli chcecie zapoznać się z nim w całości, odsyłamy Was do źródła.
„Polak sam jeść nie lubi – pisał o szlachcie Łukasz Gołębiowski – czyli u codziennego stołu, czyli ma co lepszego, stąd rad niezmiernie gościowi. W dworach, pałacach zawsze było dość miejsca, aby pomieścić odwiedzających, dość jedzenia, aby gościa nakarmić, dość służby, aby go obsłużyć. Im dalej od miasta, im dalej od świata, tym gość był cenniejszy, bowiem przywoził światowe nowinki, spełniał rolę gazety, kroniki towarzyskiej, poradnika, mody itp.”
(…)
„Nieco inaczej sytuacja wyglądała na wsi. Wizyty składali sobie najbliżsi sąsiedzi, a w chłopskiej chacie najdogodniejszą do tego porą roku była jesień i zima, gdy przy domowych robotach, takich jak przędzenie czy skubanie pierza, spotykały się kobiety i pracując, plotkowały, opowiadały sobie zapamiętane legendy, bajdy, opowieści. Bywały i poczęstunki, choć zazwyczaj skromne – gospodyni kroiła pajdy chleba, podawała mleko. Wieczornice te tak silnie weszły w zwyczaj, że nawet w końcu wieku XX, gdy darcie pierza już dawno odeszło w niepamięć, w wielu wsiach Radomskiego kobiety schodziły się do którejś z chat. Rozsiadały się w najcieplejszej izbie, nazywanej już pokojem i kontynuowały to, co niegdyś ich matki i babki uważały za przyjemne życie towarzyskie”.
(…)
„Życie szlachty i mieszczaństwa wypełnione byłe zabawami i rozrywkami, a okazji do spotkań nie brakowało. Najpopularniejsze były z pewnością uroczystości rodzinne oraz wszystkie rocznice i jubileusze. Na pierwszym miejscu znajdowały się imieniny, które były zarówno uroczystością świecką, jak i kościelną, poświeconą czczeniu świętego patrona. Istotnym elementem tych przyjęć była poezja okolicznościowa. Solenizantowi i jego patronowi dedykowano wszystkie wygłaszane mowy i toasty. Wiersze były zwykle króciutkie, krótko także – zwykle do kolejnych imienin – trwała pamięć o nich. Panegiryki opisujące zalety solenizanta, wygłaszane także przez osoby niższego stanu, opłacane były nie tylko pieniędzmi, ale także łaską pańską, późniejszą protekcją, lepszym traktowaniem”.
(…)
„Równie wysoką rangę co panegiryki miało w trakcie imienin „wiązanie”. Wiązanie solenizanta pojmowano niegdyś dosłownie; solenizanta obwiązywano łykiem wiązu, powrósłem, wstążką, chusteczką, potwierdzając w ten sposób symbolicznie więzy przyjaźni i sympatii, a towarzyszyło temu wręczanie prezentów. Do końca XIX wieku przetrwało wyrażenie – wiązać kogoś podarunkiem (prezent imieninowy nazywano wiązaniem)”.
„Dawni pamiętnikarze niechętnie piszą o obchodzeniu urodzin, uznając je za zwyczaj niemiecki. Zachowały się jednak wzmianki o organizacji w tym dniu fety czy siurpryzy (z francuskiego -niespodzianki) na cześć jubilata. Siurpryza nazywaną ją dlatego, że wszystkie przygotowania robiono w tajemnicy przed zainteresowanym. Niekiedy owe fety ograniczały się tylko do strojenia fotela jubilata girlandami kwiatów, który z dumą w nim zasiadał, by przyjąć powinszowania od dzieci i wnuków”. (…)
źródło: Justyna Górska-Streicher „Imieniny, urodziny, czyli życie towarzyskie” w: „Miesięcznik Prowincjonalny” Nr 4 (109) Radom, VII-VIII 2008, s.24-25